Mona Liza była psem
zdechła pod tamtymi schodami. Dostała kamieniem od kogoś wnerwionego hałasem. Co było dalej, zapytała pani redaktor. To, co zawsze. Dzieciaki biegały nago po ulicach, dopóki nie powychodziły za szczury. Rynsztok zmieniał barwę i temperaturę. Parował, ciemniał, gęstniał tak, że nie dawało się już przeskoczyć na drugą stronę. Zaczęliśmy wątpić w jej istnienie.
I. Od rzeczy
Czas musi mieć miejsce na każdą rzecz po słońcem. Musi mieć nic na wszystko.
Drugi dopisek o psie. Mona Liza była psem
wszyscy ją tu szanowali, bo szczekała na gołębie i wtedy wiały. Nie wiadomo dokąd poszła, uszanowaliśmy jej decyzję. Co było dalej, zapytała pani redaktor. Wiele się zmieniło. Dzieciaki zaczęły zapadać na ptasią grypę, trzeba było je rozstawiać po kątach, aż dorosną. Panowie przestali się bić pałkami, przyszła moda na szachy. My biedacy wprawdzie nadal pławiliśmy się w luksusie, ale stawał się on coraz bardziej łaskawy. Delikatny, kremowy. Zaczęliśmy podejrzewać, że już zmarł, tylko głupio mu się przyznać.
Trzeci dopisek o psie. Mona Liza była psem
wyła całymi dniami. Mięliśmy dość tych jej opowieści o wygnaniu, potopie, miesiącach spędzonych na kawałku żerdzi wśród fal. Któregoś dnia pozbieraliśmy nasze łodzie i odpłynęliśmy przed siebie. Za siedmioma morzami okazało się, że ktoś zapomniał listków na kaszel. Ktoś inny tego groszku, co zapobiega zapadaniu zmroku